sobota, 18 kwietnia 2015

Recenzja: Maybelline, Color Tatoo 24H kremowo-żelowy cień do powiek, PERMANENT TAUPE nr 40


Wyżej wymieniony produkt z powodzeniem mogę nazwać "Zaskoczeniem Roku 2014". W kwestii cieni do powiek jestem bardzo konserwatywna. Zachwycona jak dotąd łatwością użycia cieni prasowanych nie brałam nawet pod uwagę innej opcji. A to duży błąd, bo mimo swojej (wydawałoby się problematycznej) formuły używanie kremowych wynalazków niesie wiele zalet:

- szybkość nakładania,
-wielofunkcyjność. Dobry cień w kremie może służyć także jako cień do brwi, baza pod inny cień, eyeliner, rozświetlacz, a nawet róż do policzków,
-trwałość,
-duża ilość pigmentu w składzie, co oznacza większą wydajność oraz intensywność koloru,
-cień nie osypuje się na powiekę przy aplikacji, a to duży atut szczególnie przy makijażu wieczorowym, gdy używamy ciemnych kolorów.
 
Wszystkie wymienione wyżej cechy dotyczą nabytego przeze mnie egzemplarza. Oczywiście kolor 40 - PERMANENT TAUPE w makijażu dziennym jako szminka się nie sprawdzi, ale w charakteryzacji granic nie ma ;)




Nakładam go zawsze na powiekę posmarowaną kremem nawilżającym (recenzja wkrótce) oraz bazą ARTDECO. Konsystencja bardzo łatwo się rozprowadza, zasycha nie za szybko - jest czas na wymodelowanie powieki zanim cień wyschnie. Robię to opuszkiem palca, ponieważ ciepło ręki ułatwia rozprowadzanie kosmetyku. Z pędzla lepiej zrezygnować, wtedy łatwo o nałożenie zbyt dużej ilości.
Nie trzeba go dodatkowo gruntować cieniem prasowanym, jednak można to zrobić. Zwykle w wybranych miejscach aplikuję inny cień aby podrasować cały look. I tutaj niespodzianka: nawet przy blendowaniu cienia prasowanego na nim, bez wcześniejszego gruntowania nie pojawiają się plamy, pudrowa konsystencja dobrze się z nim stapia. Jednak trzeba chwilkę poczekać aż warstwa cienia zaschnie na powiece.

Przez cały dzień:
-kolor nie traci nasycenia, także na brwiach, co przy stosowaniu cieni do powiek jest niemożliwością
-nie zbiera się w załamaniach powieki
-nie ściera się, nie migruje itp.
-makijaż jest w pełni wodoodporny ;)


Ogólnie jestem zachwycona i jedyne nad czym ubolewam to paleta kolorów - jest zdecydowanie zbyt uboga, matowych cieni jest mało, za to perłowe są na maksa sztampowe.

Jego odcień na pierwszy rzut oka przypomina klasyczną "burą szmatę" z INGLOTA nr 349 - jak dotąd mój ulubiony. Poniżej porównanie ich obu.




Na powiece P.T. wpada troszeczkę bardziej w fiolet za to 349 w beż, w dodatku jaśniejszy. Pierwszy z nich zdecydowanie lepiej podkreśla zielone i piwne oczy, ponieważ mocniej wydobywa żółte tony. Mam bardzo jasną karnację, używam go do makijażu dziennego, ale z powodzeniem znajdzie swoje zastosowanie jako baza w wieczorowym smokey eyes.

Dziewczyny o chłodnym typie urody powinny go mieć obowiązkowo w swojej kosmetyczce !!! 

Świeżo kupiony cień wygląda jak marzenie, jednak po dłuższym czasie używania ( mój ma ok. 5 miesięcy) cień robi się twardszy i trudniej się go wydobywa ze słoiczka. Do tego celu można użyć małej szpatułki. 
Moja wina! Kilka razy przed wyjściem do pracy zapomniałam zakręcić słoiczek...

Ale na to też jest sposób :)

Można się posłużyć odrobiną Duraline z INGLOTA lub 2-fazowym płynem do demakijażu np z Ziaji (przeźroczysta faza jest tłusta i cień w połączeniu z tym tłuszczem stanie się łatwiejszy do rozprowadzenia). Jednak podkreślam, musi być to na prawdę bardzo mała ilość, w przeciwnym razie cały cień się rozjedzie... 



 
Cena waha się pomiędzy 22,90 a 30 PLN, a jej stosunek do wydajności czyni produkt bardzo ekonomicznym rozwiązaniem. Opakowanie zawierające hmm.. no właśnie. Na opakowaniu nie ma słowa o gramaturze. Samego kosmetyku jest niewiele, jednak jednorazowo zużywa się go bardzo niewiele dzięki bardzo dużej ilość pigmentów.

Z pewnością kupię jeszcze jedną sztukę w odcieniu klasycznej czerni.

Dziękuję za uwagę i pozdrawiam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz